Grupa rekonstruktorów lat 40. i 50. dla niepoznaki nazywająca się Polską Fundacją Fantastyki Naukowej znowu to zrobiła. Odgrzali swój clickbaitowy lament, że kiedyś to była prawdziwa hard SF, a teraz to nie ma czasów i trawa jest mniej zielona niż kiedyś. Robią to mniej więcej co kwartał, ale tym razem mi się ulało. Hard SF jest pod dostatkiem, trzeba tylko wyjąć głowę z d… i poszukać.
PFFN repostowała tekst Krzysztofa Sokołowskiego, w którym ten płacze, że Hardej SF już nie ma i nie będzie. Żeby utrudnić polemikę, autor nie zdradził jakie teksty spełniają jego wyśrubowane kryteria ani jakie współczesne utwory należy odrzucić i dlaczego. Znamiennym jest też, że w samym tekście nie jest wymieniony żaden fantastyczny tekst kultury nowszy niż 1962. Argumentacja autora idzie mniej więcej tak: Od czasów WWII nie ma już prawdziwej nauki uprawianej dla przyjemności poznania, a nie dla władzy czy zysku. Ponieważ nie ma prawdziwej nauki, nie może być prawdziwej fantastyki opartej na nauce. Czyli hard SF jest martwe – quod erat demonstrandum. Pozostaje nam zamknąć się w piwnicy i czytać Asimova i Lema, ocierając od czasu do czasu łzy nostalgii i wzruszenia.
Rozpakujmy to po kawałku.
Po pierwsze co to jest hard SF. Definicji znajdziemy mnóstwo, ale większość z nich zgodzi się co do tego, że mają być to historie, które naukę traktują poważnie — laserki nie wydają odgłosów „piu, piu” w kosmosie a midichloriany nie tworzą wybrańców. Hard SF ma budować problematykę, konflikty i światy przyszłości na porządnych podstawach naukowych.
Co prowadzi nas do drugiego punktu – co to jest nauka. Sokołowski chyba najchętniej uznawały tylko matematykę i fizykę teoretyczną, na nauki humanistyczne czy nawet inżynierie patrzy z pogardą. W anlgosferze czasami możemy spotkać rozróżnienie ze Hard SF to inspirowane STEM i soft SF — to które na warsztat bierze np. socjologię. Rozumiem jednak, że autorowi chodzi o SF najhardsze z hardych i najbardziej naukowe z naukowych. Biorąc jednak chociażby kryterium naukowości Poppera zobaczymy, że zawiera się w nim wiele rzeczy poza fizyką. Trzeba tylko przestać się snobować i zobaczyć, że świat poszedł do przodu.
W jednym autor ma racje — nauka ma dzisiaj problemy (tak jak miała je w latach 20. I 30). Terror cytowań i grantów, kryzys replikacji itd. Długo by wymieniać, ale naukowcy sami najlepiej zdają z nich sprawę, nie potrzebują nas Fantastów, żeby im przypominać. Co z tego wynika dla fantastyki naukowej — ano zupełnie nic. SF nie jest bowiem dziedziną pomocniczą nauki, która ma ją popularyzować, nieść pod strzechy i wobec tego, że nie ma prawdziwej nauki, to SF nie ma co robić.
Wiem, że w pewnym momencie modne było opowiadanie: „Ha, ja to nauczyłem się fizyki z książek SF iksińskiego”, albo „zrozumiałem teorie względności po przeczytaniu SF igrekowskiego”. Mam smutną wiadomość. Do nauki fizyki (biologi, socjologi itd.) służą podręczniki. SF zaczęła jako literatura dla pryszczatych nastolatków i najlepsze co robi to nie przekazywanie (hardych) informacji, a rozpalanie ciekawości. Durne „Archiwum X” zrobiło dla rozwoju nauki więcej, iż cała twórczość Stanisława Lema. Dlatego że dziesiątki dziewczyn zobaczyły Scully i dzięki temu poszły studiować jakąś fajną dziedzinę nauki, zamiast zostać junior brand menedżerkami.
Co w takim razie robi dzisiaj Hard SF i gdzie jej szukać? Sokołowski i PFFN mylą niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu. Szukają fetyszy, sztafażu związanego z Hard SF złotej ery, ponieważ go nie znajdują, rozkładają ręce i mówią: „przykro mi prawdziwe SF nie żyje”. Ze złotej ery SF pochodzi też stwierdzenie: „żeby napisać dobrą SF, wymyśl technologie i zastanów się, kto będzie przez nią nieszczęśliwy”. Historie, które mają w swoim sercu naukę i opisują jej skutki i owoce wciąż powstają i nadal są niesamowite. Wynikają z tej samej fascynacji nauką i chęci jej zrozumienia. Mają tylko zupełnie inny sztafaż niż te sprzed lat.
Żeby nie być gołosłownym.
Przed chwilą Mag wydał „Ciosy zagłady” Naylera, niesamowity biopunk, który jest całkiem zgodny z nauką i w fascynujący sposób opowiada o konsekwencjach wskrzeszenia mamutów. Zarówno tych biologicznych, jak i społecznych — dla rdzennych mieszkańców Syberii (i społeczności mamutów).
Moje ukochane „Unauthorized bread” Doctorowa. Główna bohaterka jailbrejkuje swoją kuchenkę i przez kontrolę nad technologią w swoim życiu odzyskuje podmiotowość. To historia o opresji, która może wydarzyć się w przyszły wtorek, a cała nauka i technologia potrzebna do jej stworzenia jest dostępna już dziś.
Annalee Newitz napisała w 2017 roku doskonałą książkę „Autonomous”, w której globalna pandemia zmienia świat w korporacyjne piekło. Bohaterka jest piratem farmaceutycznym, który kopiuje receptury bardzo drogich leków i udostępnia je za darmo w internecie.
Zbiór opowiadań „Hieroghlyph”, twórczość Stephensona, Mary Robinette Kowal, która fascynująco opowiada, co dzieje, kiedy postęp technologiczny i społeczny się rozjadą, Catherynne M. Valente, pesymizm Bacigalupiego, w pół zbudowany ogród Ruthanny Emrys. Jest tego więcej, wystarczy poszukać.
Kim Stanley Robinson piszę hardą książkę za książką od „Nowego Yorku 2140” do „Ministerstwa przyszłości”. Każda jedna tak naukowa, jak tylko się da i każda dotycząca problemów klimatycznych, których jeszcze dożyjemy. Rozumiem, jednak że to drugie go raczej działa na jego niekorzyść, wszak Sokołowski i PFFN brzydzą się praktycznymi zastosowaniami nauki, ceniąc jedynie „rozszerzanie granic poznania”. Przypominają w tym operetkowego akademika, który panicznie boi się, że ktoś wykorzysta jego prace do czegokolwiek realnego.
Współczesne osoby piszące SF dostarczają nam ciekawszych i bardziej różnorodnych problemów i wizji przyszłości dlatego że oprócz fizyki matematyki i inżynierii włączyli do swoich skrzynek z narzędziami nowe rzeczy. Dzięki temu te wizje są bardziej prawdziwe a problematyka bardziej relewantna.
Najgorsze co może się zdarzyć fantastyce to trwanie w miejscu i powtarzanie tego, co robiła w swojej „złotej erze”. O kosmolotach i bezdusznych równaniach napisano już dość. Jeżeli cały czas rozważalibyśmy to samo i np. filozofowali o możliwych innych formach życia, stalibyśmy się podobni do literatury werystycznej. Science fiction jest unikalna, bo nie zajmuje się odwiecznymi pytaniami, tylko przyznaje, że nasze dzieci będą miały zupełnie inne problemy niż my i stara się o nich myśleć. Na szczęście cały czas są autorki i autorzy, którzy to robią. Trzeba tylko trochę odwagi, żeby ich poszukać.