Dawno temu miałem bardzo dobre doświadczenia z Shadowrun Anarchy, to była uproszczona wersja Shadowruna, stawiająca na „opowiadanie historii” zamiast crunchu. Mimo pewnych niedociągnięć sprawdzała się nieźle i zagrałem na niej fajne sesje. Dlatego z dużą nadzieją przyglądałem się Exalted: Essence, które miało być czymś podobnym. W Exalteda zawsze chciałem pograć, ale stopień komplikacji systemu trochę mnie przerażał. Sięgnąłem więc po wersje light.

Powyższe uwagi spisane są na podstawie wersji beta wysłanej do backerow — ale nie sądzę, żeby finalna wersja jakoś znacząco różniła się w tym bolących mnie kwestiach.

No dobrze, ale czym tak jest Exalted? To wuxia superbohaterowie w stylistyce high fantasy, na WoD-opodobnej mechanice. Gramy istotami, które pomniejszych bogów zjadają na śniadanie, na skutek jednak Dramatycznych Wydarzeń w przeszłości (jak to w produkcjach Onyx Path ilość informacji o świecie gry jest porażająca) nasi bohaterowie nie dość, że są przeklęci to jeszcze ścigani przez Imperium.

Kreacja, czyli świat, w którym przyjdzie nam grać, rozpaczliwie stara się być wszystkim naraz. Zrzuca tym samym na MG konieczność wyboru z tej kolekcji mocno zużytych popkulturowych tropów. Dostajemy długie opisy generycznych lokacji fantasy. Naprawdę spokojnie można zastąpić ten rozdział z podręcznika dwoma akapitami w stylu „na północy jest zimno, na południu gorąco, na zachodzie ocean. Weź mistrzu gry, zerznij opis cywilizacji, z dowolnej ziemskiej kultury, w jaką trafisz rzucając zdechłym szczurem”

Do wyboru mamy 10 (sic!) rodzajów exaltów, każdy z 3-4 wariantami. Grywalnych ras/archetypów jest zatrzęsienie. Jeżeli to jest uproszczona wersja, to nie chce wiedzieć, jak wyglądała pełna. Tworzenie postaci pokazuje, że ciągle pod maską jest świat mroku — co ma swoje zalety — szybkość i łatwość tworzenia postaci, i wady — zasadniczo to świat mroku. Rozdajemy kropki na atrybuty (tylko trzy i trochę udające podejście do problemu zamiast cechy, co jest akurat bardzo fajne, ale mogłoby być lepiej opisane) oraz umiejętności. Rzucamy garścią k10 i liczymy sukcesy. Ilość tekstu poświęcona na opis czym różni się łucznictwo na 3 od łucznictwa na 5 i czym jest siła wola o pomstę do duchów lasów zużytych na druk. To jest zemstę zużywanych pixeli na matrycy. Na duży plus podane przykładowe stopni trudności — to akurat ograno bardzo fajnie.

Walka opiera się na wykonywaniu combosów, tak długo aż nabudujemy sobie metawaluty, potrzebnej do wykonania decydującego ataku. Na oko powoduje to, że każde poważne starcie to co najmniej kilka rund walki, w której każdy gracz musi wykonać 8 kroków. Co by nie powiedzieć o endekach ich system walki jest przy tym banalnie prosty i jakoś tak spójny.

Sekcja z mocami jest monstrualna i z zajmuje jakąś 1/3 książki. Nie potrafię ocenić czy są zbalansowane, czy po prostu coolerskie. Nie dałem rady przez to przebrnąć. Z kolei rozdział dla MG to zaledwie kilkanaście stron pełnych tradowych truizmów. Ok fajnie, że piszecie o sesji zero i wrzucacie 3k10 generycznych zahaczek na przygody typu: Na początku BG, powinni się zmierzyć z lokalnym wyzwaniami typu fala przestępczości w mieście. Brakuje porad stricte pod prowadzenie tego systemu.

Widać, że autorzy widzieli nowoczesne gry i mechaniki. Próbują rozwiązania rodem z PbtA czy 7th sea 2e (flair) inkorporować do swojego systemu. Niestety efekt jest taki, jakby silver tejpem starali się przykleić spoiler do kamaza. Szkielet tej gry po prostu wspiera zupełnie inna filozofie grania. Niemniej jednak z tej pracy wyszło kilka fajnych rzeczy. Zasady podejmowania zadań w downtime wyglądają sensownie i ciekawie. System budowania nieprzyjaciół na podstawie templatek jest super. Bardzo fajne wydaja się opcje do zbiorowych starć pozwalające bohaterom stawać naprzeciw całym armiom.

Jeszcze parę słów o stronie wizualnej. 3 edycja Exalteda była pod tym względem bardzo nierówna, miała świetne momenty i ilustracje oraz takie znacznie gorsze. Essence jest po prostu nudne. Szwankuje też rozplanowanie informacji, a standardem jest, że ważne szczegóły ukryte są w środku akapitów tekstu bez żadnego wyróżnienia.

Ginę pod wodospadami informacji, tonę pod ścianami tekstu i drzewkami rozwoju. Ilość czasu potrzebna, żeby ograć i zrozumieć ten system jest dla mnie absolutnie nieosiągalna. Coś poszło nie tak. Exalted: Essence miał być lżejszą i szybszą wersją starszego brata. Niestety to samo ciężkie mechaniczne monstrum, tyle że spakowane zipem. Ok, troszkę zawartości wycięto, część rzeczy spróbowano uprościć, ale to próby zaprojektowania desktopowego komputera z monitorem tak, żeby wszystko dało się łatwo zmieścić w plecaku turystycznym, zamiast zaprojektować laptopa od nowa. Zawartość kilkunastu książek spróbowano upchnąć w jednej bez przeprojektowania rdzenia. To się po prostu nie mogło udać.