Wersja tekstowa mojej prelekcji z konwentu Zjava 2023. Przerobiona później również na wideoesej.

1. Nie mieszajmy polityki do hobby

Ten tekst powstał, bo o raz zbyt dużo usłyszałem „nie mieszajmy polityki do fantastyki”, albo „Na moim profilu gadamy o graniu w erpeżki, nie o polityce”, jest też wersja „ta grupa jest do dyskusji o hobby nie o…” możecie sobie spokojnie dopisać resztę.

Faktem jest, że często, gdy wjeżdżają tematy polityczne, dyskusja w fandomie zmienia się w zapasy nafutrowanych niedźwiedzi w smalcu. Moim zdaniem nie usprawiedliwia to jednak podnoszenia tych postulatów — bo one są po prostu nierealizowalne. Zanim przejdę do tego, dlaczego tak uważam, chciałbym zastanowić się nad tym, jak można rozumieć tytułowe zdanie.

  1. Po pierwsze może to znaczyć, że fantastyka nie jest polityczna albo kiedyś taka nie była (a potem przyszli źli milenialsi i wszystko popsuli).
  2. Może też znaczyć, że czytając fantastykę, należy konteksty i interpretacje polityczne po prostu ignorować i wyrzucać do kosza.
  3. Może też chodzić o fandom jako przestrzeń bez polityki, o to, żebyśmy wchodząc na konwent, grupę albo po prostu do dyskusji o książkach czy grach politykę zostawiali za drzwiami.

Będę te interpretacje atakować po kolei.

2. Co to jest polityka

Żebyśmy nie poruszali się jak pijany zając w kapuście, spróbujmy trzymać się jakichś definicji. Skracając i upraszczając do bólu – nie jesteśmy w końcu na seminarium z politologii – możemy mówić o dwóch aspektach tego, czym jest polityka.

  1. Środki i działania w celu zdobycia władzy. Czyli powiedzmy, jak Tusk knuje z Lannisterami, żeby wbić w sztylet w plecy Kaczyńskiemu sprzymierzonemu z Bene Gesserit to jest polityka. Przeciwko takiej polityce  w tekstach kultury raczej nikt nie protestuje, inaczej Gra o Tron nie sprzedawałaby się tak dobrze.
  2. Polityka to też cele tych działań – czyli to, jak chcemy kształtować naszą wspólną przestrzeń, nasze państwo i życie. I to o tym znaczeniu będziemy mówić tutaj. Dlatego, że jeżeli tego typu motywy pojawiają się w fantastyce, to bardzo często zwiastuje to nadejście potężnej gównoburzy.

3. Rys historyczny

W 1939 roku w Nowym Jorku odbył się pierwszy konwent. Pierwszy konwent i od razu pierwsza inba o politykę. Przewodniczący imprezy wykluczył z niej grupę lewicujących Futurian z Donaldem Wolheimem (seria Don Wollheim proponuje) i Frederickiem Pohlem (Gateway brama do gwiazd) na czele. To tak, gdybyście pytali, jak dawno fantastyka i polityka się mieszają.

Na naszym podwórku mieliśmy coś takiego jak fantastyka socjologiczna, czyli to, co uprawiali Janusz A. Zajdel czy Wnuk Lipiński. Wulgaryzując straszliwie: to był taki gatunek SF, gdzie autor pisał o PRL-u czy innej władzy autorytarnej, tyle że jej funkcjonariuszom przyklejał zielone czułki i udawał, że to kosmici, żeby oszukać cenzurę. Z kolei smutny pan z ulicy Mysiej, który doskonale widział komunistów w czułkach, też udawał, że to kosmici. I wszyscy mieli udział w zyskach.

Możemy jeszcze wspomnieć Heinleina z Luna to surowa Pani gdzie po raz pierwszy masowo pojawiły się słynne „darmowe obiady, których nie ma”. Le Guin z Wydziedziczonymi, gdzie wprost zderza wizje społeczeństwa kapitalistycznego z alternatywami.

Naprawdę polityka była związana z fantastyką na długo przed XXI wiekiem.  

4. Subtelna relacja z przyszłością.

Nie zajmuje się przewidywaniem przyszłości a zapobieganiem im – to cytat przypisywany Rayowi Bradburemu (Kroniki Marsjańskie) Ta książka to zresztą fascynująca diagnoza amerykańskiego społeczeństwa, kolonializmu i paru innych ewidentnie „politycznych” tematów. 

Ale ja nie o tym. Science fiction ma bardzo subtelną relację z przyszłością. Każda wizja możliwego świata to nie tylko futurologia, ale też głos nad tym, jaka ta przyszłość powinna być. Science fiction to samoniespełniająca się przepowiednia – ponieważ pokazuje nam konsekwencje pewnych działań, pozwala ich uniknąć. 

Harry Harrison przestraszony Mathuzianskim raportami Klubu Rzymskiego napisał Przestrzeni! Przestrzeni! (możecie to znać jako Soylent Green, bo pod takim tytułem było ekranizowane). Wizja skrajnie przeludnionej planety, gdzie żywimy się przerobionymi ludzkimi zwłokami, jest zarówno pewnym przewidywaniem możliwej przyszłości, jak i apelem: „Hej! Może byśmy coś zrobili, żeby tak nie skończyć”

Po drugiej stronie jest Star Trek. Jeśli spojrzymy poza to, co dzieje się na mostku Enterprise i przyjrzymy się temu, jak jest zbudowana Federacja, to znajdziemy tam prawie „W pełni zautomatyzowany luksusowy gejowski komunizm w kosmosie”. Literalnie. I to też jest bardzo silny, idealistyczny postulat jak powinniśmy urządzać nasz świat.

Jak już wspomniałem, tym jak urządzamy nasz świat, zajmuje się polityka.

5. Technologia nieszczęść

Jest takie powiedzenie, że jeżeli chcesz napisać dobre SF, musisz wymyślić technologię i zastanowić się kto będzie przez nią nieszczęśliwy.

Z tego założenia wyrasta cyberpunk — cały gatunek, który kontrastuje niesamowicie wysoki rozwój technologii z brudnym punkowym życiem bohaterek. Ludzie w cyberpunku nie są nieszczęśliwi z powodu wszczepów i laserów per se. Są nieszczęśliwi z powodu tego, jak jest urządzony ich świat i tego, że korporacje wykorzystują technologie, żeby zwiększyć swoją władzę kosztem zwykłych obywateli. Cyberpunk to nie tylko neony wystające z każdego elementu stroju bohatera. Cyberpunk to strach przed tym, że sprywatyzowana policja użyje na tobie neonowej jarzeniówki jako pałki albo dilda.

W 2021 wyszła książka Machinehood S.B. Divya. To trochę postcyberpunk, gdzie ważną częścią przedstawionego świata jest to, że spora część ludzi cały czas jest na chemicznym wspomagaczu (takie fancy amfetaminy). Nie dlatego, żeby imprezować czy walczyć, ale dlatego, żeby na rynku pracy mieć szansę konkurować ze sztucznymi inteligencjami. To, kto kontroluje sztuczne inteligencje i dlaczego zamiast do budowy lepszego świata są wykorzystywane do grindowania zwykłych ludzi dla zysku, jest wątkiem politycznym.

Myśląc o SF zbyt często zastanawiamy się, co dana technologia robi – np. pozwala nam skakać przez portale i robić piu piu z laserka, a za rzadko komu to robi i dla kogo. 

Technologia to klocki, z których możemy zbudować zarówno Lemowską Najwyższą Faze Rozwoju, jak i smętną dystopię. To którą wizję wybiera autorka i co my zbudujemy z tych klocków – to polityka.

6. Zaangażowane z definicji

Science fiction to opowieści o światach możliwych. Dlatego uważam, że jest politycznie zaangażowane niejako z definicji. Zajmuje się tym, co może, ale nie musi czekać nas jako ludzkość, a więc tym, co jest efektem działań polityki (i rozwoju technologii :)).

Jest takie świetne opowiadanie „Unauthorized Bread” Doctorowa (2019). Opowiada o dziewczynie i jej piekarniku. Piekarniku, w którym dało się podgrzewać tylko chleb konkretnej firmy. Dlaczego? Bo korporacja tłumaczy to koniecznością utrzymania jakości i ochrony własności intelektualnej kodu apki. Wcale nie chęcią sformowania pionowego monopolu. Historia o dziewczynie, którą jailbrejkowanie tostera popycha na fascynującą drogę odzyskiwania podmiotowości i kontroli nad swoim życiem brzmi może absurdalnie. Przypomnijmy sobie jednak trwające parę lat temu awantury o nieautoryzowane tusze do drukarek. Ich historia nie znalazła rozwiązania technologicznego a polityczne, bo to Unia nakłada na Hewlett Packarda kary za utrudnianie korzystania z zamienników. 

Kiedy czytamy o relacjach miedzy technologia a naszym życiem ten aspekt polityczny, społeczny zawsze gdzieś tam jest, czasem bardziej na wierzchu, czasem bardziej ukryty, ale nie możemy go wyrugować całkowicie. Stwierdzenie, jakiej przyszłości byśmy nie chcieli i jak ją ominąć jest esencja polityki. Dlatego fantastyka nie może być niepolityczna.

7. Gobliny i lasery

No dobrze, ale może akurat ktoś chce powiedzieć „Ja chcę czytać tylko o goblinach i laserach” nie widzę wątków, o których tu mówisz. Po pierwsze – To super – ja też lubię poczytać po prostu o robieniu piu piu z laserka.

Po drugie zarówno ty, jak i ja możemy nie widzieć pewnych kontekstów tekstu. Jestem białym heteroseksualnym facetem po 30 z akceptowalnie niezła praca. Co oznacza np., że pewne rzeczy, na które łatwo zwrócą uwagę grupy nieuprzywilejowane (kobiety, mniejszości), mogą mi umknąć. Nie widzę ich, bo mam komfort nieinteresowania się. Tak jak przedstawiciel klasy wyższej może ignorować debatę o publicznej służbie zdrowia (w przeciwieństwie do osoby pracującej za minimalną). Każdy z nas ma jakieś ślepe punkty i tematy, których w naturalny sposób nie zauważa. To więc, że czytamy wyłącznie o goblinach z laserami, może być złudną iluzją. 

Problem też w tym, że pewne rzeczy aktywują nasz radar znacznie łatwiej niż inne. Weźmy serię o Honor Harrington Davida Webera. To dobre militarne SF gdzie walczą ze sobą dwa kosmiczne państwa. Jedno z nich jest trochę przemalowaną napoleońską Francją, a drugie Wielką Brytanią z analogicznego okresu. Zabawnie robi się, kiedy wczytamy się głębiej w to, jak ci źli (Rzecz jasna Neo-Francuzi) są przedstawiani. Praprzyczyna ich problemów bierze się z tego, że nie bilansują swojego budżetu i wydają za dużo na programy socjalne. Mają nawet uniwersalny dochód podstawowy! Jak miałem 16 lat to łykałem to jak biały wieloryb Ahaba – przecież to „Jezu komunis”. Teraz kiedy wiem troszeczkę więcej o ekonomii i znam inne punkty widzenia wyraźnie widzę, że autor świadomie bądź nie, wrzucił to swoje uprzedzenia i poglądy. 

Te rzeczy, które uważamy za oczywiste i są zgodne z naszymi poglądami albo z przyjętym status quo w sposób, uznajemy za naturalne i nie odbieramy ich jako polityczne. Rzeczy postulują zmianę, naruszające nasz obraz świata są w łatwiej klasyfikowane jako „polityczne”. Tak w memach, że są tylko dwie płcie, ta, do której przywykliśmy i polityczna. Dlatego poglądy progresywne stoją tu na przegranej pozycji. J

8. A co z fantasy?

Ktoś mógłby się spytać co z fantasy? Przecież opowiadam cały czas głównie o SF. To samo moim zdaniem. Co prawda na Śródziemiu czy Narnii nie ciąży bycie potencjalnie możliwym światem. Niemniej jednak budujemy je, podlewając naszą wyobraźnią różne mity, legendy i fragmenty naszej kultury. I razem z nimi ten kontekst autorzy (czasem mniej, czasem bardziej) świadomie przenoszą do fantastycznych tekstów kultury.

Pamiętam jak kiedyś pokazywałem komuś Dungeons and Dragons. Po walce, jeden z graczy rzuca: „…dobra ja mam profiszensy w medycynie, to chciałbym nas uleczyć, żeby hp odzyskać”. Bardzo był zdziwiony, kiedy okazało się, że umiejętność medycyna zupełnie do tego nie służy, a żeby odzyskać hapy, musisz zapłacić jakimiś zasobami (potkami, komórkami czarów czy złotem). Dla ludzi w stanach gdzie dedeczki powstały to zupełnie naturalne. Tymczasem europejscy gracze, wychowani w krajach z powszechnie dostępną i darmową służbą zdrowia się dziwią. Także polityka wkrada się nawet tam, gdzie jej zupełnie nie się nie spodziewamy. 

Fantasy bardziej niż SF jest też narażone na bias obrony status quo. Standardowa (choć na szczęście szybko dezaktualizująca się) sztanca z plotami do powieści fantasy wypluwa z siebie mniej lub bardziej statyczny świat, zagrożony przez Wielkie Zło! Wtedy pojawiają się bohaterowie, którzy dzięki heroicznym czynom i czystym sercom zapobiegają niebezpieczeństwu i wszystko wraca do normy. O ile za Campbellem (z którego zrzynają wszyscy od Lucasa po Terfkę) bohater przechodzi pewna drogę i przemianę to świat pozostaje mniej więcej taki sam. Chęć zmiany  to zuo, a konserwatyzm triumfuje. 

 9. A może trochę poudajemy

Została nam jeszcze trzecia możliwość. Może nie chodzi o fantastykę jako zbiór tekstów kultury, ale o fandom. Może nieistotne czy Jakub Wędrowycz jest polityczny (a jest), ale chodzi o to, że jak spotykamy się na konwencie czy na fąpażu to nie powinniśmy o tym rozmawiać? Zostawić politykę za drzwiami?

Tak przynajmniej twierdzą dziady polskiej fantastyki. Że za ich czasów to ho ho ho można było się nie zgadzać, ale na konwencie to wszyscy byliśmy kumplami i razem piliśmy komuchy z solidaruchami. A potem przyszli millenialsi i wszystko popsuli.

Twierdzę, że to bullshit pomalowany nostalgią. 

Znaczy nie wątpie, że pewnym ludziom wydawało się, że tak było, ale to po prostu dlatego, że wykazywali się selektywną ślepotą.

Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy siedmiu mudżahedinów siedzi przy stole i dyskutuje o tym, jakiej grubości kija najlepiej używać do bicia żony. Dla nich ta dyskusja jest sporem czysto technicznym, utylitarnym. Dla nas, patrzących z zewnątrz jej charakter jest prawnoczłowieczy, a więc polityczny. Przypuszczam, że podobnie dla żon rzeczonych mudżahedinów, ale ich do tego stołu nikt nie zaprosił.

Sytuacja, w której wydaje nam się, że nie rozmawiamy o polityce jest możliwa tylko wtedy kiedy zostawimy w korytarzu osoby z innymi poglądami, ewentualnie presją społeczną sprawimy, że zamkną japy i nie będą przeszkadzać, kiedy starsi rozmawiają. Albowiem jak wspominałem wcześniej, nierozmawianie o polityce to rodzaj przywileju. Kiedy ktoś ogłasza, że jego fanpej będzie wolny od polityki to tak naprawdę każe pewnej grupie czekać w korytarzu.

10. Dawno odwołany koniec historii

Na koniec pokuszę się o diagnozę.

Mam wrażenie, że ludzie, którzy krzyczą „Nie chcemy polityki w fantastyce” są pogrobowcami źle zrozumianego Fukuyamy. Ukształtowali się w bardzo specyficznych latach dziewięćdziesiątych. Kiedy to wszystkim się wydawało, że polityka i historia się skończyły. Jedna opcja wygrała na zawsze i nie trzeba będzie już wybierać, jak ma wyglądać świat. Teraz, zamiast polityków będą nami rządzić technokraci, którzy w ramach liberalnego paradygmatu będą tuningować szczegóły, tak żeby kopać PKB, jak najbardziej efektywnie. 

Świat raz za razem pokazuje jednak, że tak nie jest. Od kolejnych kryzysów ekonomicznych, do wojny na Ukrainie – historia jakoś nie chce się skończyć. Mimo to ta wizja nie chce umrzeć. Pogódźmy się z tym, że to była iluzja.

Jeżeli wciąż upieracie się że fantastyka powinna być wolna od polityki, wsiądźcie do wehikułu czasu — jesteśmy w końcu zajmujemy się tu fantastyką i cofnijcie się parę lat, żeby powiedzieć Le Guin albo nawet Vernowi z jego antyimperialistycznym kapitanem Nemo, że mają trzymać politykę z dala od hobby. Z chęcią zobaczę, jak śmieją się wam w twarz.