Gra o sumie niezerowej

Michał cholewa

Jak oceniać książkę, która jest zwieńczeniem 7 tomowego cyklu? Jako osobną całość, czy przez pryzmat pozostałych tysięcy stron, które nas tutaj doprowadziły. Tutaj jest to o tyle łatwe, że „gra…” jest bardzo dobrym reprezentantem cyklu. Cierpi na wszystkie jego bolączki i podziela wszystkie jego zalety. Jak wcześniej chwaliłem za dobrze napisane piu, piu z laserka, tak teraz jest jeszcze lepsze. Ganiłem cykl za schematyczność – finałowy tom również od tego schematu nie ucieka. W poprzednim materiale dzieliłem się przemyśleniami o cyklu jako całości i zachęcam do rzucenia okiem na niego.

Uwaga, będą spoilery – w tym te najważniejsze dotyczące finału.

https://youtu.be/r4xtVTT4i8c

O czym to jest?

7 tom zaczyna się w bardzo dramatycznym miejscu. Na skutek ciągu strategicznych posunięć, serii chytrych planów oraz nie udawajmy — imperatywu narracyjnego kierowanego potrzebą dramatyzmu, jesteśmy o krok od podwójnego knockoutu. Flota imperium właśnie dociera do stolicy unii europejskiej, a osłabiona i poharatana flota naszych pod dowództwem admirała Kuertena wchodzi do głównego systemu imperium, by tam połączyć się z buntownikami Wu-shena. Jest to bardzo konsekwentne zwieńczenie filozofii wojny reprezentowanej od początku. Wyszkolenie, strategia, logistyka, technologia mają w niej sens tylko wtedy kiedy służą realizacji szczwanego planu operacji specjalnych. Tutaj też to one zadecydują o wszystkim.

W siódmym tomie dostajemy też wreszcie migawki z życia poza wojną i armią. Ujęcia z Nowego Londynu są bardzo spoko i dodają głębi temu światu — bo dotychczas ta wojna bardzo wisiała w próżni.

Jedna z rzeczy, które bardzo przeszkadzała mi w pierwszych 6 tomach, był brak sprawczości bohaterów. Wierzba najczęściej był tylko przynętą, małym kółkiem w wielkiej maszynie planu płk Brisbane-a, popychadłem, które przez 90% czasu (wraz z czytelnikiem) nie wie, o co chodzi. To się wreszcie poprawiło! Zarówno on, jak i Delanov wreszcie mają coś do roboty, mogą podejmować decyzję, stają przed wyborami. Nie mówię, że dostają tej inicjatywy obiektywnie wyjątkowo dużo, ale jest znacznie lepiej, niż było. Do czasu.

Zakończenie

W „Grze” konflikt toczy się na dwóch poziomach.

W starciu UE <-> imperium dostajemy rozstrzygnięcie dzięki (a jakże) wielce chytremu planowi operacji specjalnych – ok przyzwyczaiłem się. Pewnym novum jest to, że efekty tego planu widzimy nie w sferze militarnej, a politycznej. Zdobyty przez OS-y kawałek informacji, który niezbicie dowodzi współpracy wierchuszki imperium z AI, zostaje rozesłany do dowódców eskadr i staje się początkiem puczu. Podobało mi się, jak ten plan został przeprowadzony. Jednak żyje w świecie postpolityki XXI wieku, obserwuje, jak politycy spokojnie ignorują informacje na temat skandali z ich udziałem, na własne oczy widziałem jak umarła koncepcja kompromitacji osoby publicznej. Dlatego po prostu mój kołek niewiary urywa się, kiedy każe mi się uwierzyć, że jedna informacja o rządzącej klasie zmienia serca ludzi. Szybciej uwierzę w to że w kosmosie ktoś usłyszy mój krzyk.

Na drugim poziomie mamy konflikt Ludzkość <-> Ai. W głębi duszy cały czas jestem bardziej krytykiem erpegowym niż literackim. Wyobraźmy sobie na koniec trwającej parę lat kampanii, wielki zły powiedział postaciom graczy, że haha! To wszystko było częścią mojego sprytnego planu, cały czas zrealizowaliście mój zamysł, teraz uciekam i co mi zrobicie, nara!. Jako gracz wstałbym wtedy od stołu i już nigdy u tego prowadzącego nie zagrał. W jednej chwili obrabował on bowiem drużynę, ze wszystkiego, co osiągnęła. Rozumiem, że przy pisaniu książek działa to trochę inaczej. Nie zmienia to faktu, że to dla mnie to raczej niska sztuczka z gatunku tych gdzie bohater na koniec się budzi i wszystko, co przeżył, było snem. Narzekałem na brak sprawczości bohaterów i niestety autor na sam koniec zdecydował się wdeptać w ziemię jakiekolwiek jej przejawy.

Ludzie…

Bardzo muszę za to pochwalić autora za precyzje w domykaniu wątków, zwłaszcza tych ludzkich. Rozłożona na siedem tomów historia Wierzby dostaje porządne, choć smutne zakończenie. Pokazanie pewnych paraleli między nim a wrogami to jedyna dobra rzecz w cesarskim infodumpie na koniec. Podobnie jego drużyna, Delanov, i parę innych postaci, które poznaliśmy przez cały cykl. O ile wcześniej narzekałem, że część z nich była bardzo fasadowa, to w „Grze…” autor bardzo ładnie skapitalizował uzyskaną dzięki długiej ekspozycji więź między czytelnikiem a postaciami.

…i lasery

Walki jak zawsze są tu opisane doskonale. To zdecydowanie najmocniejszy elementy cyklu i tutaj też błyszczy. Opis bitew 9/10, nie ma się w zasadzie, do czego przyczepić — poza powtórzeniem epickiego cytowania Nelsona. Tak czy inaczej, czytałem to, niejednokrotnie wstrzymując oddech i zawalając inne obowiązki, żeby jeszcze przebić się przez parę stron.

Podsumowanie

To nieźle napisane military SF, które bardzo precyzyjnie i dużą wirtuozerią kończy historię zaczęta lata temu w Gambicie. Wszystko, co mnie zachwycało, przez poprzednie 6 tomów jest zrobione jeszcze lepiej, wszystko, co mnie wkurzało, wkurza mnie jeszcze bardziej. Choć to jeden z lepszych tomów cyklu to w tegorocznej stawce do Zajdla są książki zdecydowanie bardziej zasługujące na nagrodę.