Bohaterka skarży się na permanentne niewyspanie i zmęczenie, ale wszystkie badania wychodzą dobrze. Jej bliscy lekceważą objawy, zbywając je: „a próbowałaś tego i owego”. Któregoś dnia Iðunn zasypia ze smartwatchem na ręku i rano orientuje się, że w nocy przeszła 40 000 kroków.

Będą spoilery.

Wstep

Night Guest to niewielka (200 stron) islandzka opowieść grozy. Dzieje się we współczesnym Reykjaviku. Śledzimy główną bohaterkę, której coraz więcej zaczyna się w życiu nie zgadzać. Są też wątki romansów, dawnych tragedii, dzieje się też krzywda kotom. Warto wspomnieć, że na angielski przełożyła go jedna z moich ulubionych autorek SF — Mary Robinette Kowal (ska ona zna islandzki)

Dawno żadna książka nie zostawiła mnie z takim mindfuckiem. Na początku wszystko jest proste. O to będzie o wampirach myśli człowiek i zastanawia się, czy autorce uda się zrobić jakieś interesujące podejście do zgranego tematu. Potem jest etap, kiedy stwierdziłem, że to jednak nie wampiry, ale interesująca metafora depresji. Ale to nie wszystko! Tak, to jest o depresji, ale nie tylko tu jest więcej, tylko co to będzie? Myśli człowiek i rozpędzony czytelniczo wpada w betonową ścianę finału.

Groza i język

Hildur Knutsdottir pisze doskonale. Świetnie tworzy atmosferę grozy i buduje napięcie. Zwłaszcza że cały czas gra tym, czego nie wiemy my i bohaterka — jak wiadomo, to czego nie widać, straszny nas znacznie bardziej. Kolejne karty są przed nami odkrywane w bardzo dobrym, rosnącym tempie. Zarządzanie strachem i oczekiwaniami czytelnika 10/10

Bardzo dobrze napisana jest też główna bohaterka, jej kreacja czerpie siłę z tego, jak łatwo nam się z nią utożsamiać. Permanentnie przepracowani, z lekarzami ignorującymi nasze objawy, wypaleni bardzo łatwo zobaczymy siebie w tym literackim portrecie islandzkiej everydaywoman. Autorka to połączenie bezwzględnie wykorzystuje i sprawia, że dzięki niemu jesteśmy jeszcze bardziej przerażeni.

Finał

Finał jest problematyczny. Wpadamy w niego rozpędzeni na pełnej i przynajmniej ja miałem wielkie WTF — jak, skąd, po co? Może dlatego, że w życiu przeczytałem znacznie więcej kryminałów, niż powieści grozy, podświadomie oczekuje od autorki, że zostawi mi wskazówki, że finał będzie wynikiem powieści i znajdę tam wyraźne powiązania przyczynowo skutkowe. Jeżeli masz tak jak ja, finał ci się nie spodoba i strasznie Cię zirytuje.

Nie wiem nawet jak nazwać to zakończenie — półotwartym(?). Wiemy, co się dzieje, jest wyraźne i mocne podsumowanie. Problem w tym, że jest ono dość słabo przymocowane do reszty książki z dużymi dziurami między jednym a drugim. Jeżeli potraktujecie te dziury jak wyzwania i zachętę dla czytelnika do dośpiewania sobie różnych spraw. Dlaczego w tym kontenerze znalazł się książę z apartamentu? Czemu znikały koty? Tego typu pytań bez odpowiedzi jest wiele. W zależności od swojego podejścia do książek uznasz je albo za niechlujstwo ze strony autorki, albo za działanie intencjonalne. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej skłaniam się, że było to zamierzone działanie. W końcu autorka wielokrotnie pokazywała, że najbardziej ja kreci straszenie nas tym, co pozostaje ukryte w ciemnościach islandzkiej nocy.

Podsumowanie

Night Guest, to doskonale napisana powieść grozy. Umiejętnie łączy skandynawski noir z elementami urban fantasy. Napięcie sięga zenitu, a bohaterka jest wiarygodna i łatwo przejmować się jej losami. To jednak nie jest tekst dla każdego. Jeżeli musicie mieć wszystko wytłumaczone, tylko się zirytujecie. Nawet przy dużej ilości dobrej woli to zakończenie może postawić człowieka nieusatysfakcjonowanego. Produkt dla koneserów.