Czy czekają nas kolejne festiwale? Czy śledztwa staną się choć trochę lepsze? W jakie fantastyczne światy trafimy tym razem? Zapraszam na kolejny odcinek najmniej poczytnego cyklu artykułów na tym peju, czyli przegląd przygód z „Journeys through the Radiant Citadel”. Poprzednie notki możecie przeczytać wygodnie na blogu. Uwaga mogą wystąpić spoilery.
Trail of destruction
W tej przygodzie będziecie walczyć z salamandrami, pomagać kapłanom, eksplorować wulkany, rozmawiać z gigantami i ciągać za sobą enpeców. No i jest niewielki loch.
Mam wrażenie, że twórcy przygód dla WOTC mają specyficzną odmianę horror vacui. Boją się puścić drużynę w podróż samą, bo jeszcze coś głupiego przyjdzie im do głowy. Dlatego zawsze należy przydzielić im NPC-a. Taki NPC — podróżujący z drużyną to prawdziwy skarb, podpowie, poradzi, zadba, żeby niesforni gracze nie zeszli z torów, a w razie czego poświęci się za drużynę. Jeżeli drużyna nie chce go ze sobą zabrać, to teleportujemy go na finał, żeby się przydał. W tej przygodzie jest mamy wyjątkowo wkurzający przykład tego zjawiska. Mimo iż to fajnie napisana i kolorowa postać (widać inspiracje Double Trouble) to ich funkcja w przygodzie jest straszna.
Przygoda to ciąg zleceń. Idź do x, dowiedz się o istnieniu Y, idź do Y itd. Przy tym niektóre — np. pobyt w głównym mieście regionu – są do niczego niepotrzebne. Mam wrażenie, że ktoś wyciął z tej przygody sporą część treści, zostawiając szkielet. Strasznie traci na tym mezoamerykański klimat, który zupełnie ginie gdzieś w tle.
Są tutaj świetne filmowe sceny jak ta z wyciąganiem NPC-a z walącej się wieży. Akcja, emocje, filmowe scenerie — szkoda tylko, że to nie ma żadnej stawki. Bo jak nie uratujemy npc-a, to bohaterowie nie będą mieli gdzie dalej pójść. Jedyne źródło informacji po prostu nie może umrzeć.
Przygoda zmarnowanych szans
In the mists of Manivarsha
W tej przygodzie będziemy: Chronić się przed wielką falą, negocjować z kotołakami i rzecznymi bóstwami, podróżować rzeką i dżunglą. Bić się z bossem levelu i teoretycznie rozwiązywać jakieś moralne dylematy
Początek jest obiecujący. Festiwal (a jakże!) z całkiem fajnymi atrakcjami i dużą dawką klimatu. Potem następuje bardzo fajna filmowa scena nadchodzącego tsunami. Trzeba ratować siebie, NPC-ów i po prostu ogarniać.
Niestety z każdą następną sceną jest gorzej. Poruszamy się po torach — to znaczy po rzece. Atakują nas Tygrysołaki zupełnie niezwiązane z głównym plotem — ta scena to jakiś smętny wypełniacz. Dochodzimy do NPC-a który mówi nam gdzie mamy iść dalej i daje infodumpa. Płyniemy dalej. Niby mamy spotkania losowe, ale poziom ich kreatywności szoruje po dnie (tejże rzeki).
Na końcu jest boss levelu i niby jakiś konflikt, który mamy wykreować, trochę jednak nie ma z czego go ulepić. Egzotyczne dżungle są fajne i sceneria całkiem spoko, ale to nie wystarcza do stworzenia emocjonującej przygody. Mam wrażenie, że zapomnę, o czym był ten scenariusz w 24h po przeczytaniu.
Between tangled roots
W tej przygodzie będziemy: Walczyć ze smokiem, podróżować przez latające mosty, gubić się na bagnach, przedzierać się przez spustoszone tereny pełne nieumarłych i rywalizować z inna grupa bohaterów.
Na początku przygoda bardzo mnie wkurzyła. Zaczyna się od tego, że cokolwiek bohaterowie nie zrobią, spóźnią się z ratunkiem miastu zaatakowanemu przez smoka. Szczególnie boli, że są to już postacie na 10 poziome, czyli już naprawdę bohaterowie, którzy cos potrafią. Takie niewidzialne ściany nie powinny się zdarzać.
Potem na szczęście było lepiej. Scenariusz zabiera nas w świetne, epickie scenerie. Chodzimy po unoszących się powietrzu kamiennych mostach (dlaczego tam nie ma sceny walki z ryzykiem spadnięcia?! Co za zmarnowana okazja!) zwiedzamy spustoszone wyspy w cieniu gigantycznego drzewa.
Mamy też trochę wyborów, które możemy podjąć. Sprzymierzyć się z łowcami czy z nimi konkurować? Pójść do miejsca z sidequestem czy walić prosto do celu? W tym drugim przypadku można by lepiej ograć konsekwencje decyzji. Tak czy inaczej, nie jest źle.
Na plus idzie też porządnie zaprojektowane starcie z bossem w korzeniach wielkie drzewa. Jest ciekawy teren. Są rzeczy do robienia poza „to ja go tnę” i jak się okazuje, wcale nie trzeba walczyć.
Z tej trójki najlepsza — chociaż dobra bym jej nie nazwał.
PS. Tylko jeden festiwal na trzy przygody. Rozczarowanko.
Dodaj komentarz