Proszę, nie bierzcie tytułu tego tekstu dosłownie. Wyraża on sentyment, który dojrzewa we mnie od jakiegoś czasu. Nie będę tu nikogo przekonywał, że gra X jest zła i nie powinniście w nią grać. Chce się po prostu podzielić obserwacją.
Dużo prowadzę na otwartych wydarzeniach typu konwenty czy warszawskie CnP (polecam). Są to otwarte sesje, na które zapisać się może absolutnie każdy. Ponieważ ważne dla mnie jest pokazywanie hobby nowym ludziom, często specjalnie opisuje je, jako przyjazne dla tych, co dopiero zaczynają.
Prawda jest taka, że zgłoszenie sesji DnD lub Zew gwarantuje zainteresowanie o rząd wielkości większe niż dowolnego innego systemu. Na dedeczki zawsze jest 4-5 osób chętnych na jedno miejsce — i są do bardzo często ludzie, którzy nigdy wcześniej nie grali. O ile szacowny indias np. Dungeon world gwarantuje zebranie kompletu osób, to doświadczenia z mniej znanymi grami pokazują, że często trzeba biegać za ludźmi po salach i w ostatniej chwili kogoś szukać, żeby sesja w ogóle się odbyła.
And yet. Te gry, w które ludzie wyjątkowo chcą spróbować zagrać, są wyjątkowo słabo dopasowane do „konwentowych” one shotów. Ludzie chcą grać w złe gry :). Skupmy się na dedekach, bo ich bolączki są przy nich bardziej widoczne. Eventowy slot na sesje ma zazwyczaj 4h. Z tego 45 minut odpada na kwestie organizacyjne, opowiedzenie o BHS, wybór postaci, zamówienie coli, i pogadanie o tym, co będziemy grać. Na rzeczywistą grę zostaje 3h z ogonem.
Osoby przy stole probują ogarnąć 2-3 poziomowe postaci. Dla tych, którzy już grali, jest to nudne i oczywiste. Ci, którzy są pierwszy raz, są przytłoczeni natłokiem informacji i skomplikowanym słownictwem zasad. Jak starcie uda się zamknąć w 30 minut, to można się urżnąć ze szczęścia. W sesji zmieścimy może dwie walki, co powoduje, że cały i tak niespecjalnie działający system encounterów i zarządzania zasobami w 5e idzie się taramtam. Jak jeszcze ktoś początkujący będzie chciał grac spellcasterem albo druidem to już… Część z tych problemów można redukować większą ilością prepu, narzędzi, i przygotowaniem pomocy dla graczy. Nie mogę jednak wymagać zainstalowania beyonda czy obycia z narzędziami, które są naturalne przy grze kampanijnej. Oczywiście mógłbym też prowadzić, jakąś uproszczoną i zhouserulowaną wersje 5e, ale mam wrażenie, że kiedy ludzie przychodzą zobaczyć, co to są te erpeżki, to powinni dostać grę taką, jaka ona jest.
Lubię dedeki, uwielbiam prowadzić na otwartych wydarzeniach i grać z nieznajomymi. Tylko że za każdym razem, kiedy w takim formacie prowadzę dnd 5e, mam wrażenie, że lepiej bawilibyśmy się, grając „to samo” na innym systemie. Gdy chcielibyśmy lochotłukować — mamy OSR-y. Jeżeli mamy ochotę na fantasy pełne akcji – bierzemy Dungeon worlda. Zresztą ja już to robiłem — część scenariuszy z Radiant Citadel prowadziłem na Homebrew world i sesje wychodziły znacznie lepiej. Co z tego skoro miałem problemy z zebraniem na nie kompletu.
Jest to sytuacja, w której trzymamy się wzajemnie jako zakładnicy. Chciałbym robić świetne sesje dla początkujących osób. Tyle że oni to wyraźnie utrudniają, 😉 chcąc grać w systemy, które są do tego suboptymalne :). Oni chcą grać, w to, o czym słyszeli*, ja chcę prowadzić sesje, na które przyjdą nowi ludzie. Jesteśmy w klinczu, który skazuje nas na vancianski system magii i 5 encounterów dziennie.
Jak sprawić, żeby nowi ludzie chcieli grać w coś innego niż dede 5? Nie mam pojęcia. Ponieważ mam wrażenie, że tego blogaska czytają raczej weterani i weteranki hobby, to nawet nie chce mi się apelować o więcej ciekawości i odwagi w poszukiwaniu nowych rzeczy do grania. Kończę pisanie i idę przygotowywać sesje w dedeczki na weekend – będziemy szukać pirackiego skarbu.
*Ciekawy jest rozjazd między tym, w co grają polscy influencerzy na streamach (dnd jest bardzo niewiele), a tym, w co chce grać ulica, ale to temat na inny felieton.
Dodaj komentarz