W czasach pierdycji wszystko było prostsze. Słońce świeciło mocniej, trawa była bardziej zielona a władza MG niemalże absolutna. Dostawaliśmy gry, których mechaniki w sporej części nie działały (patrzę na Ciebie oWoD-dzie). Obiecywały one, że pomogą nam snuć historie o cierpieniu, głębokich dramatach i będą ciąć się razem z nami serkiem topionym. Pod okładką była jednak ciężka symulacjonistyczna mechanika, która sprawiała, że po odpaleniu celerki na 5 (a.k.a Furii Ulryka) pozostałe osoby przy stole szły na kawę, na czas rozliczania stosu tasków przy pomocy wiadra kości.