Przestudiowałem erpegowe fakultety,
Ach, dedeki, oesery, ktulu z magyą
I w warhammera też, niestety,
Do dna samegom wgryzł się pracą krwawą –
I jak ten głupiec u mądrości wrót
Stoję – i tyle wiem, com wiedział wprzód.

Chwilowo jednak osiągnąłem zen, stan kosmicznej harmonii, stąd gdzie stoję, widzę drogę na Shangri-la. Otóż pierwszy raz odkąd prowadzę rejestr sesji (2018), a prawdopodobnie pierwszy raz w życiu zanotowałem równowagę. W 2023, na razie zagrałem dokładnie tyle samo sesji, co poprowadziłem. Jest to sytuacja, w której jako „wieczny mg” nie spodziewałem się nigdy znaleźć.

Olbrzymia w tym zasługa kampanii w „Maski Nyarlathotepa”. Gram z super drużyną, ciągniemy to już od czerwca zeszłego roku i bawię się naprawdę dobrze mimo niedoskonałości tej tradowej kobyły. W ostatnich tygodniach wpadła też kampania w Ostrza w mroku (też ze świetnymi ludźmi), parę pojedynczych sesji na Coperniconie i jakoś tak się uzbierało.

Wciąż chyba wolę moderować grę niż prowadzić pojedyncza postać. Jako graczowi ciężko mi się skupić. Muszę cały czas coś robić oprócz sesji, żeby nie siedzieć z nosem w telefonie, sporo rysuje podczas gry.

Chciałbym powiedzieć, że daje mi to jakąś wyjątkową perspektywę, która rozszerza to, jak patrzę na erpeżki. Trochę jednak nic z tego. Moje podejście do hobby nie zmieniło się specjalnie w porównaniu do lat, w których zdecydowanie więcej prowadziłem, niż grałem. Dla mnie chyba po prostu nie ma tak wielkiej różnicy między tymi rolami, jak chcieliby widzieć niektórzy. Bycie MG to nie rola wybrańca i ciężka praca, a prowadzenie postaci to nie tylko chipsy i telefon. Na razie cieszę się równowagą.

Trwaj chwilo, jesteś piękna!