Powiedzmy sobie to wprost. Nikt nie czyta Stephensona dla akcji albo dla rozbudowanych portretów bohaterów czy pięknego języka. Stephensona czytamy, bo jak nikt inny potrafi podzielić się z nami swoją najnowszą nerdową zajawką. Obojętnie czy chodzi o rozwój nauki w XVII wieku, czy metody podsłuchiwania ekranu przez kabel zasilania. Dlatego trochę zadrżałem, kiedy dowiedziałem się, o czym ma być Polostan.

Tu u nas w naszej dotkniętej historią mitteleuropie nauczyliśmy się patrzeć na Anglosasów piszących o dziedzictwie socjalizmu, ZSRR i rewolucji z pewną nieufnością. Choć występują na spektrum od pożytecznych idiotów do kowbojów z ręką na atomowym guziku, z rzadka zdarza im się oddać subtelności i problemy naszego dziedzictwa. Zobaczmy, jak poszło tym razem.

Szpiedzy i historia

Historia dzieje się w latach 20 i 30. Śledzimy losy Dawn/Aurory dziecka kowbojki z Montany i ukraińsko- amerykańskiego komunisty. Życie rzuca ja od porewolucyjnego Piotrogrodu do Waszyngtonu, na który maszeruje razem z Bonus Army, domagając się wypłaty świadczeń dla weteranów I wojny światowej. Wreszcie trafia na Ural, gdzie w blasku stalowych piecy Magnitogorska zostaje zwerbowana przez OGPU.

To jest klasyczna historia szpiegowska, taka godna Jamesa Bonda. Jest tu zdecydowanie więcej akcji niż w standardowej książki Stephensona, które to powiedzmy sobie szczerze, potrafią się toczyć niespiesznie i tak, żeby akcja nie przeszkadzała ekspozycji. Tutaj mamy strzelaniny w Chicago lat 30,wypadki na wielkich budowach socjalizmu, bzykanie się podczas ukrywania przed FBI i wiele innych rzeczy. Wszystko zmieszczone na 300 stronach powieści. Narracja płynnie skacze pomiędzy kontynentami (USA i ZSRR) i różnymi latami z życia bohaterki. Jest jednak na tyle przejrzyście prowadzona, że nie mamy szans się zgubić.

Aurora

Aurora to bardzo porządnie napisana postać. Wiarygodnie przedstawiona osoba, ze swoimi celami i wyraźnie odciśniętym piętnem tragicznych wydarzeń, w których uczestniczyła. Można z nią empatyzować, można ją nawet polubić. To drugie, nie udawajmy, nie jest oczywiste, biorąc pod uwagę, że w ¾ powieści zaczyna pracować dla Berii.

Na sam koniec autor rzuca w nas podkręconą piłką, która każe nam kwestionować jej motywacje i być może wywraca do góry nogami ostatni kawałek książki. Choć może być to tylko finta przed drugim tomem.

Pozostałe postacie są ok, choć nie jest to jakaś porażająco ciekawa zgraja, to trzymają poziom.

Co to fantastyka?

To jest blog o fantastyce. Stephenson to pisarz fantastyczny. Czy Polostan to jego skok w bok i po prostu powieść historyczno-szpiegowska? Otóż nie do końca.

To jest trochę nietypowa, ale jednak powieść science fiction.

W polskim dyskursie panuje przekonanie, że fantastyka to nie jest pełnoprawny gatunek literacki. Że to raczej rodzaj sztafarzu, który rozpoznajemy nie po strukturze czy tematyce, a fetyszach. Jeżeli mamy magiczne pierścienie i elfy to fantasy. Jeżeli ktoś robi „piu, piu” z laserka to jasny dowód z mamy do czynienia z science fiction. W tym rozumieniu fantastyka to rodzaj szat, zdobień, wspomnianych fetyszy, w które możemy ubrać dowolna treść. I tak bierzemy kryminał, dodajemy magiczne miasto i mamy fantastykę (cykl o straży Pratchetta), albo bierzemy powieść marynistyczno-wojskowa, przenosimy ja w kosmos (cykl o Honor Harrington). Jest to metoda tyleż prosta, co niewystarczająca.

Czy to jest SF?

Na potrzeby tego tekstu odłóżmy na bok fantasy i skupmy się na SF, bo Polostanowi zdecydowanie bliżej do niego. Stephenson zdaje się podążać tym samym śladem co Nalo Hopkinson czy Cory Doctorow. Ta grupa prezentuje koncepcję, w której technologia i nauka są esencja SF tak bardzo, że samo ich występowanie nie wystarcza. „science fiction concern (…) with the same questions: not merely what the technology does, but who it does it for and who it does it to.”. Samo wprowadzenie nowej technologii (zastąpienie żaglowców statkami kosmicznymi) nie wystarcza. O SF można mówić wtedy, kiedy opisuje ona konsekwencje technologii dla człowieka i społeczeństwa. Czyli to, że w powieści mamy skakanie przez wormhole, nie wystarczy, żeby to było SF, potrzebne jest np. opisanie jak takie podróże (i różnica w upływie czasu) wpłyną na postępującą alienacje bohatera. Jak mówi stare przysłowie pszczół: „Jeżeli chcesz napisać dobrą SF, wymyśl jakąś technologie i zastanów się kto będzie przez nią nieszczęśliwy”

Jak to robi Stephenson?

Unikalność prozy Stephensona bierze się z tego, że potrafi wziąć tę metodę konstrukcji SF i zastosować ją do czasów historycznych. Zrobił to w cyklu barokowym i teraz powtarza ten myk (w sposób wielokrotnie bardziej przystępny) w Polostan. Nauka i technologia jest tam wszędzie. Na randkach, podczas których bohaterka słucha o modelu atomu, na a wystawie światowej w Chicago gdzie pracuje, nawet konstrukcja Tommy Gun’a ma znaczenie. Ciąża bohaterki też jest zdeterminowana technologią. Oglądamy świat na progu zmiany paradygmatu. Powieść dzieje się w momencie przejścia z epoki przemysłowej w wiek atomu. Autor prowadzi nas przez tę historię i widać, że wkłada w to mnóstwo serca. Stephenson kocha historię nauki i dzieli się ta pasja poprzez opowieści o neutronach, stratosferycznych balonach i innych cudach nadchodzącego świata. Dużo tu foreshadowingu dla kolejnych tomów, w końcu seria nazywa się „light bomb”, więc najprawdopodobniej za chwile programy nuklearne ruszą na pełnej. Ta książka pełna jest ekspozycji. Są to dobrze napisane ekspozycję, ale jeżeli po prostu ich nie lubisz, to te też ci się nie spodobają. Czytelniczko, bądź ostrzeżona.

Podsumowanie

Polostan to dobra powieść szpiegowska, bo autor potrafi wiarygodnie opisać Berię przesłuchującego bohaterkę poprzez podtapiania w syberyjskiej rzece. To nietypowa powieść SF, ponieważ zdaje sobie sprawę, że finalnie władze nad światem ma nie ten, kto sprawnie torturuje, a ten, kto zapewnia ogrzewane toalety w pociągach. To jedna z bardziej przystępnych powieści Stephensona, więc jeżeli chcieliście spróbować tego pisarza, to jest to doskonała okazja.